Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wprost nie dopuszczał myśli o jakiejkolwiek względem niego urazie.
— Zarobiłem małą sumkę pieniędzy na wojnie — zaczął Monsieur Profond, odpowiadając na jego spojrzenie. — Miałem udziały w przemyśle amunicyjnym. Mam ochotę puścić tę flotę. Ja zawsze robię małe pieniądze. Dla siebie potrzebuję niewiele. Lubię dzielić się z przyjaciółmi.
— Kupię ją od pana za tę cenę, jaką pan dał za nią — rzekł Val z nagłą stanowczością.
— Nie! — odparł Monsieur Profond. — Pan będzie łaskaw ją zabrać. Mnie ona niepotrzebna.
— Do kata! Przecież nie można...
— Dlaczegóżby nie? — uśmiechnął się Monsieur Profond. — Jestem przyjacielem pańskiej rodziny.
— Siedemset pięćdziesiąt gwinej to nie pudełko cygar! — rzekł Val niecierpliwie.
— Doskonale; zatem pan mi ją przechowa, póki nie zażądam jej zwrotu, i może pan z nią robić, co mu się żywnie podoba.
— Dopóki będzie pańską własnością — odrzekł Val — nie stoję o to!
— Niech więc tak będzie! — mruknął Monsieur Profond i oddalił się.
Val przyglądał mu się przez chwilę: czasem istotnie dopatrywał się w nim „dobrodusznego djabła“, to znowu widział w nim coś wręcz przeciwnego. Dostrzegł, że przyłączył się do Jerzego Forsyte’a, potem zaś stracił go z oczu.
Kilka nocy po wyścigach spędził u swej matki na Green Street.
Winifreda Dartie, jak na sześćdziesiąty rok swego życia, była pysznie zakonserwowana, biorąc pod uwagę trzydzieści trzy lata, przez które znosić musiała udrękę ze strony Montague’a Dartie, póki — niemal szczęśli-