Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czy nie powie mi pan nic nowego? — spytała nieśmiałym głosem.
Z krtani starego kamerdynera wybiegł osobliwy pomruk.
— Hm! — rzekł. — Dzieciak umarł, pochowają go jutro.
— Umarł! — powtórzyła mała modelka.
— Idę na pogrzeb... na cmentarz Brompton. O pół do dziesiątej wychodzę z domu. A to już napewno początek końca. On siedzi w więzieniu, a ona wygląda jak cień.
Mała modelka potarła ręce o suknię.
— A za co poszedł do więzienia?
— Bo się na nią rzucił i zranił ją.
— A dlaczego się na nią rzucił?
Creed spojrzał na dziewczynę i, odwracając głowę, odparł:
— To wiedzą najlepiej ci, co są temu winni.
Twarz małej modelki oblała się szkarłatem.
— Przecież ja nie mogę odpowiadać za to, co on robi — rzekła; — co mnie może obchodzić taki mężczyzna?... co jabym z nim robiła? Nie chciałabym go za nic, o nie!
Szczera pogarda, dźwięcząca w tym gniewnym wybuchu, wywarła wrażenie na starym kamerdynerze.
— Ja tam nic nie mówię, — rzekł, — mnie tam wszystko jedno. Nie wtrącam się nigdy do cudzych interesów. Ale dla mnie to wielka niewygoda. Nie dostaję już nawet porządnego śniadania. Biedna kobieta... prawie zupełnie straciła głowę. Jak pochowają dziecko, będę musiał poszukać innego pokoju, zanim on powróci.
— Spodziewam się, że go tam zatrzymają, — mruknęła niespodzianie mała modelka.
— Dali mu miesiąc, — rzekł Creed.
— Tylko miesiąc!
Stary kamerdyner spojrzał na nią, a to spojrzenie jakby mówiło: „Jesteś jednak lepsza niż przypuszczałem“.
— A bo to, dlatego, że niby służył Ojczyźnie, — zauważył głośno.
— Żal mi tego biednego dziecka, — rzekła mała modelka swoim bezbarwnym głosem.
„Westminister“ potrząsnął głową.
— Nie przypuszczałem nigdy, że będzie żyło, — rzekł.
Dziewczyna, gryząc czubki palców białej bawełnianej rękawiczki, patrzyła teraz osłupiałym wzrokiem na ruch uliczny. W przyćmionej głębi umysłu starca zaświtała, niby blady promyk, myśl, że niezupełnie rozumie dziewczynę.