Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

poruszał szczęką, jakgdyby go zęby bolały. Sądząc z wyglądu matki i dziecka, przepis jego nie bardzo był skuteczny.
Wreszcie odwrócił się od drżącej, skulonej postaci szwaczki i zbliżył się do okna. Na parapecie stały dwa blade, wątłe hjacynty; zapach ich przytłumiał inne wonie w pokoju — dziwnie wyglądały tutaj te wygłodniałe bliźnięta, dzieci światła i powietrza.
— Nie było ich tutaj, — zauważył Marcin.
— Tak, panie, — szepnęła pani Hughs. — Przyniosłam je na górę. Nie mogłam przenieść na sobie, żeby te biedactwa tam zmarniały.
Z pełnego goryczy tonu, jakim słowa te wypowiedziała, Marcin domyślił się, że kwiaty były własnością małej modelki.
— Trzeba je wystawić za okno, — rzekł; — tutaj się nie utrzymają. Trzeba je też podlać. Gdzie pani ma spodki?
Pani Hughs położyła dziecko, podeszła do szafy, gdzie spoczywały wszystkie skarby domowe, i przyniosła dwa stare brudne spodki. Marcin podniósł doniczki, a gdy je trzymał w górze, z pod jednego zwiniętego, żółtego płatka wypełzła maleńka liszka. Wyciągnęła zielony przezroczysty tułów, sunąc do nowego schroniska. Wijące się drobne stworzonko, jak cud i tajemnica życia, jakby urągało młodemu doktorowi, które śledził je bacznym wzrokiem, nie mając swobodnej ręki, żeby je usunąć z rośliny.
— Przyjechała tu ze wsi. A przecież znalazłaby tam dosyć mężczyzn, mogła sobie wybierać!
Marcin postawił kwiaty i zwrócił się do szwaczki.
— Moja pani, — rzekł, — jak mleko wykipi niema co nad niem biadać. Teraz trzeba tylko postarać się o robotę.
— Tak, panie.
— Proszę takim tonem nie mówić, — upominał Marcin; — trzeba się otrząsnąć z tego przygnębienia.
— Tak, panie.
— Musi pani się czemś wzmocnić. Tu jest pół korony, proszę sobie kupić dwanaście butelek dobrego piwa i wypić codziennie butelkę.
A pani Hughs znów powiedziała tylko:
— Tak, panie.
— A teraz kolej na malca, — rzekł Marcin.
Niemowlę siedziało z zamkniętemi oczyma, bez ruchu, tam, gdzie je złożono w rogu łóżeczka. Drobna szara twarzyczka opadła głęboko na piersi.
— Cichy z niego obywatel, — szepnął Marcin.