Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niejedno. A wyglądała przytem bardzo ładnie i świeżo, w oczach jej odbijała się szczerość i energja.
Pogrążona w hypnotycznej ciszy wzniosłych myśli, para młodych „sanitystów“ dotarła do Hound Street.
W bramie n-ru 1, syn kulawej kobiety, pani Budgen — chudy, blady wyrostek, równie wysoki jak Marcin, ale nie taki barczysty — stał paląc wątpliwego papierosa. Zwrócił zagasły, drwiący wzrok na przybyłych.
— Czego państwo tu chce? — spytał. — Jeśli wedle tej dziewczyny, to se stąd poszła i nie zostawiła adresu.
— Chcę się widzieć z panią Hughs, — odparł Marcin.
Wyrostek zakaszlał.
— Aha! Ona to jest, ale o niego to trza się pytać w Wormwood Scrubs.
— W więzieniu! A to za co?
— Przedziurawił jej rękę bagnetem, — i chłopak wypuścił nosem długi obłok dymu.
— Okropność! — zawołała Tymjana.
Marcin z całym spokojem przyglądał się wyrostkowi.
— Te twoje papierosy to paskudstwo — rzekł. — Dam ci swego tytuniu i pokażę ci jak robić papierosy. Oszczędzi ci to półtora szylinga na funcie tytuniu i nie zniszczy ci płuc.
Wyjąwszy z kieszeni woreczek z tytuniem, zwinął papierosa. Blady chłopak zwrócił mętny wzrok na Tym, która krzywiła nos i udawała, że nic nie słyszy i nie widzi.
Idąc po wąskich schodach, gdzie unosił się zaduch wapna, wilgotnej bielizny i smażonych śledzi, Tym rzekła do Marcina:
— Teraz widzisz, że to nie było takie proste, jak mniemałeś. Ja tam nie pójdę; nie chcę jej widzieć. Zaczekam na ciebie tutaj.
Stanęła w otwartych drzwiach pustego pokoju, opuszczonego przez małą modelkę. Marcin poszedł na drugie piętro.
Tam, w pokoju frontowym, pani Hughs z dzieckiem na ręku stała obok łóżka. Twarz miała wylękłą, zgnębioną. Obejrzawszy rękę i orzekłszy, że jest tylko zadraśnięta, Marcin wpatrywał się przez dłuższą chwilę w dziecko. Nóżęta maleństwa oparły się sztywno na biodrze matki, oczy miało zamknięte, drobne palce uczepiły się kurczowo jej piersi. Pani Hughs opowiadała całe zajście a Marcin stał, nie odwracając wzroku od niemowlęcia. Z twarzy jego nie można było wywnioskować co myśli; od czasu do czasu