Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dzwonił, i zażądał widzenia się z panią Dallison. Wszelako karność, do której przywykł, przyoblekła znów twarz jego w maskę, i stanął przed Bianką „na baczność“, ze spuszczonemi oczyma, mnąc w ręku spiczastą czapkę.
Bianka z zaciekawieniem przyglądała się bliźnie na lewej stronie jego, krótko ostrzyżonej, czarnej głowy.
Niełatwo przyszło Hughs’owi powiedzieć to, co miał do powiedzenia.
— Przyszedłem, — zaczął w końcu ponurym głosem, — żeby pani wszystko powiedzieć. Nie chciałem nigdy wejść do tego domu. Nie chciałem nigdy widzieć nikogo stąd.
Bianka zauważyła, że jego usta i powieki drżą, w dziwnym przeciwieństwie do jego ogólnego spokoju.
— Moja żona naopowiadała pani pewnie plotek na mnie. Przypuszczam, że powiedziała pani, że ją biję. Nie dbam o to co ona mówi pani albo innym, dla których pracuje. Nie tknąłem jej nigdy, dopóki ona pierwsza nie zaczęła. Niech pani spojrzy! to także pamiątka od niej! — i, odwinąwszy rękaw, pokazał ślady podrapania na żylastej, tatuowanej ręce. — Nie przyszedłem tutaj z jej powodu, bo to nikogo nie obchodzi.
Bianka zwróciła się do swoich obrazów.
— A więc — rzekła, — poco pan przyszedł? Wszak pan widzi, że jestem zajęta.
W twarzy Hughs’a zaszła nagła zmiana. Znikła z niej obojętność, oczy biegały gorączkowo, namiętnie, skacząc jak dziki potok. Bianka jeszcze nie widziała mężczyzny z wyrazem takiego pełnego, rozpętanego życia. Gdyby stała tak przed nią kobieta, Bianka — podobie jak Cecylja wobec pani Hughs — byłaby odczuła nieprzyzwoitość, bezwstyd podobnego ujawniania uczuć; ale jej kobiecość czerpała z tej męskiej gwałtowności pewne zadowolenie. Wiosną bywa, że, gdy wszystko wydaje się szare i ponure, naraz zarośla i drzewa zapłoną pod purpurowemi chmurami a gałęzie staną w płomieniach. W następnej chwili wszelako, jaskrawy blask gaśnie, chmury przestają być purpurowe, wzdłuż zarośli nie drgają już i nie skaczą błyski ogniste. Tak samo szybko zagasła namiętność na obliczu Hughs’a.
Biankę ogarnęło uczucie zawodu, jakgdyby była pragnęła, żeby jej życie zawierało więcej takich momentów. Hughs rzucił jej ukradkiem spojrzenie swoich czarnych oczu, które, przymrużone, nabierały połysku aksamitu, jak tułów dzikiej pszczoły, poczem wskazał dużym palcem obraz z małą modelką.