Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

domu, żeby im rzępolił na skrzypcach. Wątpię, czy udaje się biedakowi dochrapać przez cały rok setki funtów.
— Tak — przytaknął mu James — potrząsając głową. — Doprawdy trudno pojąć, czem to żyje!
Stary Jolyon podniósł się i z cygarem w ustach zbliżył się do rzeźby, aby bliżej jej się przyjrzeć.
— I dwu nie byłbym dał za to! — bąknął.
Soames spostrzegł, że ojciec jego i Mikołaj spojrzeli po sobie wzajem z pewnym niepokojem; siedzący po drugiej stronie Swithina Bosinney osłonięty był chmurą papierosowego dymu.
— Ciekaw jestem, co on o tem myśli? — zadał sobie James w duchu pytanie. Jasnem było dla niego, że rzeźba ta jest fatalnie vieux jeu; okrutnie przestarzała, o całe pokolenie wstecz. Nikt nie spojrzałby już u Jobsona na tego rodzaju dzieło sztuki.
— Nie miałeś nigdy zielonego pojęcia o rzeźbach — rzucił wreszcie Swithin bratu. — Znasz się na swoich obrazach, poza tem na niczem!
Stary Jolyon powrócił na swoje miejsce, pykając z cygara. Ani mu się śniło dać się wciągnąć w dyskusję z tym niedołęgą Swithinem, upartym jak dziki osioł. Na czem on się zna?! Nie umiał nigdy odróżnić posągu od słomkowego kapelusza.
— Sztukaterja! — rzucił pogardliwie.
Swithin nie mógł się już dłużej powstrzymać. Rąbnął z całych sił pięścią w stół.
— Sztukaterja?! — krzyknął. — Chciałbym widzieć, czy w całym twoim domu masz jedną chociażby rzecz, która umywałaby się do tego! W słowach jego zabrzmiała znów pieniąca się gwałtowność pierwotnych pokoleń.
Naprężoną sytuację uratował James.
— Cóż pan powie nam o tem, panie Bosinney? Pan,