Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Bardzo droga musi być ziemia w tych stronach? — rzekł.
To, co Juna wzięła za osobiste zainteresowanie, było tylko platonicznem podnieceniem każdego Forsyta, który dowiaduje się o czemś możliwem do nabycia i mogącem przejść w obce ręce. Nie chciała jednak dopuścić nawet myśli, aby nadzieje jej miały tak odrazu się rozwiać, nie przestawała też rozwodzić się w dalszym ciągu nad poruszoną sprawą.
— Powinienby stryj przenieść się na wieś. Chciałabym mieć dużo pieniędzy, żeby móc zamieszkać na wsi. Nie pozostałabym ani dnia w mieście.
James był poruszony do głębi wysokiej, chudej swojej postaci. Nie miał pojęcia, że bratanica jego ma tak wyraźnie ustalone poglądy.
— Dlaczego stryj nie przenosi się na wieś? — nalegała Juna. — Doskonale zrobiłoby to stryjowi.
— Pod jakim względem? — obruszył się James. — Ciekawa rzecz, coby mi przyszło z kupowania ziemi i budowania will? Nie miałbym nawet czterech procent z moich pieniędzy!
— Cóż to znaczy?! Ale oddychałby stryj czystem powietrzem!
— Czystem powietrzem?! Co mi po czystem powietrzu?!
— Myślę, że każdemu powinno zależeć na oddychaniu czystem powietrzem — rzuciła Juna z wyraźną pogardą.
James otarł serwetą usta.
— Nie znasz się na wartości pieniędzy — rzekł, unikając wzroku dziewczyny.
— Nie, nie znam się, i mam nadzieję, że nigdy się nie poznam! — zawołała i, zagryzając z niewypowiedzianą goryczą usta, zamilkła.
To okropne! Jej krewni tacy są bogaci, a biedny