Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mat jagnięcego combra, podano szynkę Tewkesburską, zlekka podlaną zaprawą West India. Swithin tak obficie się uraczył tą potrawą i spożywał ją tak długo, że powstał z jego winy zator w podawaniu. Chcąc całkowicie oddać się rozkoszy spożywania ulubionego smakołyku, przestał nawet rozmawiać.
Soames, siedzący obok żony Septimusa Smalla, bacznie wszystko obserwował. Miał szczególne swoje, związane z wypieszczonym projektem budowlanym powody czujnego przyglądania się Bosinney’owi. Młody architekt mógłby mu się może przydać do jego planów; kiedy tak siedział, oparty o grzbiet krzesła i pogrążony w ustawianie ścian z okruszyn chleba, sprawiał wrażenie uzdolnionego, myślącego młodego człowieka. Soames zauważył, że frakowy jego garnitur jest dobrze skrojony, ale przyciasny, jakgdyby robiony przed wielu laty.
Widział, że zwrócił się on do Ireny i powiedział jej coś, na co twarz młodej kobiety rozpromieniła się, jak często rozpromieniała się w towarzystwie innych osób, nigdy zaś w jego własnem. Natężał słuch, aby dosłyszeć, o czem mówili, przeszkodziła mu w tem jednak ciotka Jula, która w tej chwili właśnie zabrała głos.
— Czy nie wydawało się to zawsze Soamesowi bardzo dziwnem? — zaczęła. — Dopiero ostatniej niedzieli ten kochany ksiądz Scoles tak sarkastycznie powiedział w swojem kazaniu:
— Co człowiekowi przyjdzie z tego, że zyska własną duszę, ale utraci całą swoją własność?
— Tak brzmi — zaznaczył — hasło, jakiem się rządzą sfery bogatego mieszczaństwa. — Co chciał powiedzieć przez to? Co przez to rozumiał? Może rzeczywiście ma rację; takiem wydaje się istotnie credo zamożnego mieszczaństwa. Prawda? Co Soames myśli o tem?