Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Soames odpowiedział w roztargnieniu:
— Skąd mógłbym wiedzieć? Tyle tylko wiem, że Scoles — to szarlatan. A jak się ciotce wydaje?
Ale Soames niebardzo w tej chwili wiedział, co mówi. Bosinney podczas rozmowy z sąsiadką wyraźnie obrzucał spojrzeniem stół, jakgdyby wskazywał jej szczególne cechy gości i Soames dużo dalby za to, aby wiedzieć, co narzeczony Juny mówi o każdym. Uśmiech, jakim Irena przyjmowała jego uwagi, wskazywał, że podziela jego zdanie. Zdawała się zresztą zawsze podzielać zdanie innych ludzi, tylko nie jego.
W tej chwili zwróciła wzrok w stronę męża. Soames spuścił nagle oczy. Uśmiech zgasi na jej twarzy.
— Szarlatan? Co Soames chce przez to powiedzieć? Jeżeli duchowny może być szarlatanem, wszystko się kończy. W takim razie może nim każdy być! To okropne!
— A jednak tak jest — stwierdził Soames.
Podczas pełnego grozy milczenia, jakie zamknęło narazie usta przerażonej ciotce Juli, doleciało uszu Soamesa kilka słów wypowiedzianych przez Irenę i brzmiących mniej więcej jak:
— Rozstańcie się z nadzieją, wy, którzy tu wchodzicie!
Ale w tej samej chwili dokończył Swithin jedzenia swojej pieczonej szynki.
— Gdzie kupujesz grzyby? — zapytał Irenę tonem układnego dworaka — najlepiej kupować je u Snileyboba; można przynajmniej być pewnym, że są świeże. Drobniejsi kupcy nie dbają o to.
Irena zwróciła się ku gospodarzowi domu, aby mu odpowiedzieć, i Soames zauważył, że Bosinney obserwuje ją i uśmiecha się do samego siebie. Dziwny uśmiech ma ten chłopiec! Taki naturalny, jakgdyby uśmiechało się zadowolone z czegoś dziecko. Widząc, że Bosinney zwrócił się do Juny, uśmiechnął się i Soames także,