Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

postawa! Jakie oczy! Zęby!... Za piękna dla takiego Soamesa!
Natura uposażyła Irenę w ciemno-brunatne oczy i złote włosy, stwarzając w ten sposób niezwykłe połączenie, przykuwające do siebie tęskny wzrok wszystkich mężczyzn i stanowić mające jakoby oznakę słabego charakteru. Ciepła, miękka bladość jej szyi i ramion, uwydatniona złotawym połyskiem sukni, nadawała całej jej postaci wabiącą cechę obcości.
Soames stał za nią, wpijając żądne oczy w obnażone ramiona żony. Wskazówki zegarka, który Swithin trzymał wciąż jeszcze otwarty na swojej dłoni, dawno przesunęły się poza ósmą. Goście spóźniali się; było już pół godziny po umówionej porze obiadu, gospodarz domu zawrzał buntem zniecierpliwienia.
— Jolyon nie zwykł nigdy spóźniać się! — rzekł do Ireny, niezdolny opanować gniewu. — Napewno zatrzymuje go Juna.
— Zakochani nie znają godzin — odparła.
Swithin wlepił w nią rozogniony wzrok. Ciemno-pomarańczowy rumieniec zabarwił jego policzek.
— Nie widzę powodu. Pewnie to teraz taka głupia moda!
Pod nieopanowanym tym wybuchem niezadowolenia zdawała się taić nieujawniona gwałtowność pierwotnych pokoleń.
— Jak się stryjowi podoba nowa moja gwiazda? — zapytała Irena pieszczotliwym tonem.
Spinając koronki przy wycięciu stanika, błyszczała pięciopromienna gwiazda zestawiona z jedenastu brylantów.
Swithin przyjrzał się klejnotowi. Znał się dobrze na drogich kamieniach; nie mogła też młoda kobieta zadać mu pytania, zdolnego skuteczniej odwrócić jego uwagę od spóźniania się gości.