Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Juny na stację? O drugiej? Niech zajedzie o wpół do siódmej.
Klub, do którego wszedł stary Jolyon z uderzeniem siódmej godziny, był jedną z owych politycznych organizacyj dla zamożnego wyższego mieszczaństwa, pamiętających lepsze w przeszłości dni. Pomimo że dużo mówiono o jego likwidacji — kto wie, czy właśnie nie dlatego — zdradzał „Rozłam“ (tak brzmiała nazwa klubu), zbijającą z tropu żywotność. Ludziom sprzykrzyło się powtarzać, że „Rozłam“ jest w przededniu końca. Stary Jolyon powtarzał to również, zachowywał się jednak wobec tego faktu z obojętnością, drażniącą członków solidnie zorganizowanych klubów.
— Dlaczego nie wypisujesz się z listy członków? — irytował się nieraz Swithin. — Dlaczego nie wstępujesz do „Poliglota“? Nigdzie w całym Londynie nie dostaniesz takiego wina jak nasz Heidsick po dwadzieścia szylingów za butelkę — i, zniżając głos, dodał: — Zostało go już tylko pięć tysięcy tuzinów. Pijam je regularnie co wieczór.
— Pomyślę o tem — odpowiadał Jolyon, ilekroć jednak przychodziło mu na myśl wykonać zamiar, przypominał sobie o pięćdziesięciu gwineach wpisowego, które zwróciłyby mu się dopiero po czterech czy pięciu latach. Poprzestawał więc w dalszym ciągu na myśleniu tylko o tem.
Za stary już jest, żeby się bawić w liberała. Oddawna przestał wyznawać polityczne doktryny swojego klubu, pozwalał sobie nawet, mówiąc o nich, nazywać je „wierutnym nonsensem“, sprawiało mu jednak przyjemność pozostawanie w charakterze członka w szponach instytucji, głoszącej zasady tak sprzeczne z jego własnemi. Zawsze zresztą miał pogardę dla klubu tego, do którego wstąpił przed wielu laty po nieprzyjęciu go do „Rozmaitości“ na tej zasadzie, że zajmuje się „handlem“.