Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/386

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niego nazbyt już długo ze strony kobiety, będącej prawną, uroczyście poślubioną mu towarzyszką życia? Dziwnie prześladowało go wspomnienie jej twarzy, od której usiłował odciągnąć jej dłonie, aby upieścić ją i utulić — wspomnienie jej gwałtownie powstrzymywanych łkań, jakich nigdy jeszcze nie słyszał w całem swojem życiu i jakie i teraz jeszcze nie przestawały brzmieć mu w uszach. Prześladowało go wciąż jeszcze nieznośne uczucie żalu i wstydu, jakiego doznał, stojąc przed nią i patrząc na nią w świetle świecy, zanim nie wysunął się w milczeniu z pokoju.
Sam też nie rozumiał, dlaczego teraz, kiedy postąpił w ten sposób, dziwił się samemu sobie.
Przed dwoma dniami, na proszonym obiedzie u Winifredy Dartie, prowadził do stołu panią Mac Anderowę, która, wraziwszy w niego przenikliwe spojrzenie bystrych, zielonkawych swoich oczu, rzekła:
— Żona pańska jest zatem wielką przyjaciółką tego waszego Bosinney’a?
Nie zaszczycił jej zapytaniem o znaczenie tych słów, zapadły mu one jednak głęboko w duszę.
Rozpaliły w nim dziką zazdrość, która, drogą dziwnego wypaczenia uczuć, przeistoczyła się w dzikszą jeszcze żądzę.
Gdyby nie podniecające działanie słów pani Mac Anderowej, nie byłby może nigdy odważył się na to, co uczynił. Gdyby nie podniecenie, spowodowane niemi oraz szczególny traf znalezienia drzwi sypialni Ireny wyjątkowo niezamkniętemi, nie byłby zakradł się do niej podczas jej snu.
Krótki sen rozproszył chwilowo jego wątpliwości, ranek wszelako zbudził je z nową siłą do życia. Jedna tylko pocieszała go myśl:
— Nikt nie może wiedzieć — nie są to rzeczy, o których Irena mogłaby mówić z kimkolwiek.