Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/378

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stale i bujnie obradzającego głównego drzewa procesowego: „Fryer contra Forsyte“.
— Nie pojmuję, o co Soamesowi idzie — rzekł. — Czy opłaci mu się cały ten galimatjas o marne paręset funtów? Sądziłem, że jest człowiekiem zamożnym.
Wydłużona górna warga Jamesa drgnęła gniewnie; nie mógł znieść atakowania syna na tym punkcie.
— Nie idzie o pieniądze... zaczął, urwał jednak wobec utkwionego w jego oczy bystrego, przenikliwego spojrzenia starszego brata.
Zapadło milczenie.
— Przyszedłem w sprawie mojego testamentu — rzekł wreszcie stary Jolyon, szarpiąc siwy wąs.
Oznajmienie to roziskrzyło nagle ciekawość Jamesa. Nic w życiu nie emocjonowało go w tej mierze, co kwestje testamentów. Było to wszak ostatnie rozporządzenie się swoją własnością, ostateczna inwentaryzacja własnego stanu posiadania, ostateczne ustalenie wysokości własnego majątku. Zadzwonił.
— Proszę przynieść testament pana Jolyona — rozkazał ciemnowłosemu, wylękłemu pisarczykowi.
— Chcesz wprowadzić jakieś zmiany? — zapytał brata i równocześnie przemknęła mu błyskawicą myśl: — Czy też mój majątek dorównywa jego majątkowi?
Stary Jolyon włożył testament do bocznej, ukrytej na piersiach kieszeni i James z wyraźnym żalem zaszurał pod stołem nogami.
— Udało ci się podobno ostatnio zrobić kilka dobrych interesów? — rzekł.
— Nie wiem, skąd czerpiesz swoje informacje — odciął się Jolyon ostro. — Na kiedy wyznaczony jest termin tej sprawy? Na przyszły miesiąc? Nie pojmuję, co wam też przyszło do głowy. Zresztą, wasza to rzecz. Jeżeli jednak chcecie posłuchać mojego zdania, radziłbym wycofać sprawę z wokandy. Do widzenia!