Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/349

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wszelkie były też widoki, że proces ten pozostanie źródłem dochodów szeregu pokoleń prawniczych aż do dnia Sądu Ostatecznego bodaj.
Zdawał jej też sprawę ze swojej bytności u Jobsona, gdzie natrafił na sprzedaż autentycznego Bouchera, który wymknął mu się właśnie z rąk na licytacji u Talleyranda i Synów w Pall Mall.
Uwielbiał Bouchera, Watteau i całą ówczesną szkołę. Przywykł opowiadać Irenie o tem wszystkiem, czynił to też w dalszym ciągu i teraz nawet, prowadząc długie monologi przy obiedzie, jakgdyby wartkością potoku słów swoich mógł zagłuszyć wobec siebie samego drążący ból serca.
Często, ilekroć bywali sami, próbował pocałować ją na dobranoc. Może pieścił tajemną, nieokreśloną nadzieję, że przyjdzie dzień, kiedy pozwoli mu ona na to, a może kierowało nim tylko poczucie, że mąż powinien całować żonę. Gdyby nawet miała nienawidzić go, jemu samemu w żadnym razie nie przystoi popełnianie błędu zaniedbywania ustalonego rytuału.
Dlaczego jednak miałaby nienawidzić go? I teraz jeszcze nie może w to uwierzyć. Dziwnem byłoby, gdyby miał być nienawidzonym! — zbyt krańcowe to uczucie! A jednak on sam nienawidzi Pirata, bezdomnego tego włóczęgi, tego nocnego Marka. W myśli bowiem widział go Soames zawsze stojącego na czatach — krążącego dokoła domu. O, musi dziać mu się bardzo kiepsko! Młody Burkitt, kolega jego po fachu, widział go, wychodzącego z trzeciorzędnej garkuchni z miną wygłodniałego wilka.
W ciągu całego szeregu spędzanych bezsennie godzin rozmyślał Soames nad sytuacją, zdającą się nie mieć końca — o ile Irena nie przyjdzie nagle do rozumu. — Ani na jedną chwilę nie powstała na serjo w jego głowie myśl rozłączenia się z żoną...