Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/293

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czego jemu właśnie powierzona została niemiła ta misja? Wybór zupełnie niewłaściwy; należy wszelako do cech prawdziwego Forsyta nie dbać, jakiemi drogami osiągnie pożądany cel, byleby tylko zachowane zostały pozory.
Jak ma się do tego zabrać, albo też, pod jakim pretekstem odmówić? I jedno i drugie wydawało mu się niemożliwe. Tak, tak młody Jolyonie! Niema co, trzeba się zdecydować!
Przyjechał do klubu o trzeciej po południu i pierwszym zaraz człowiekiem, na którego się natknął, był Bosinney we własnej osobie, siedzący w rogu przy oknie, przez które wyglądał na ulicę.
Jolyon-syn usiadł nieopodal i wpatrzył się w niego uważnie po raz pierwszy może w życiu. Czynił to wszelako z ukrycia, nie chcąc spłoszyć nieświadomego tej obserwacji młodego człowieka. Zbyt mało znał niezwykle wyglądającego młodzieńca, tak różniącego się sposobem ubierania, twarzą i zachowaniem od innych członków klubu — sam Jolyon-młodszy, jakkolwiek odmienił się zarówno co do usposobienia i nastrojów, zachował jednak zawsze zewnętrzną nieskazitelność i charakterystyczną powściągliwość Forsyta. On jedyny z pośród wszystkich Forsytów nie słyszał nigdy o przezwisku, danem Bosinney’owi. Uważał go za człowieka niezwykłego, ale nie ekscentrycznego; niezwykłego i na tem koniec. Bosinney miał wygląd wymizerowany, był blady, z wklęsłęmi policzkami i wystającemi, szerokiemi kośćmi policzkowemi, nie czynił jednak bynajmniej wrażenia człowieka chorego, był bowiem silnej budowy, a gęstwina krętych jego włosów zdawała się wskazywać na niespożytą żywotność mocnego organizmu.
Coś w jego twarzy i zachowaniu się wzruszyło młodego Jolyona, który wiedział z osobistego doświadczenia, co znaczy cierpienie, zrozumiał więc odrazu, że człowiek ten musi cierpieć.