Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/294

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Podniósł się i dotknął jego ramienia.
Bosinney wzdrygnął się, poznawszy młodego Jolyona, nie okazał jednak żadnych śladów zakłopotania.
Młody Jolyon usiadł obok niego.
— Nie widzieliśmy się już oddawna — zaczął. — Jak pan zaawansowany jest z budową domu mojego kuzyna?
— Będzie skończona za jaki tydzień.
— Winszuję panu!
— Dziękuję — chociaż nie zdaje mi się, aby miał być szczególny powód do winszowania.
— Naprawdę? — badał młody Jolyon. — Myślałem, że pan rad będzie pozbyć się wreszcie takiej roboty; widocznie jednak doświadczać pan musi tego samego, czego i ja doświadczam, rozstając się z malowanym przeze mnie obrazem — prawie jakgdybym rozstawał się z rodzonem dzieckiem.
Spojrzał życzliwie na Bosinney’a.
— Tak — zgodził się Bosinney nieco cieplej — z chwilą, jak wychodzi to z człowieka, kończy się wszystko. Nie miałem pojęcia, że pan maluje.
— Akwarelą tylko; nie ufam zbytnio własnej pracy.
— Nie ufa pan własnej pracy?! Jakże może pan w takim razie poświęcać się jej? Niema celu pracować, o ile nie wierzy się we własne dzieło!
— Ma pan słuszność! Zawsze tak mówiłem — odparł młody Jolyon. — Ale, ale, czy pan zauważył, że ilekroć przyznaje się komuś słuszność, dodaje się zarazem: „Tak właśnie zawsze mówiłem?...“ Jeśli jednak zapyta mnie pan, dlaczego to czynię, odpowiem, że jestem Forsytem i w tem tkwi cała przyczyna.
— Forsytem?! Nigdy nie przyszłoby mi na myśl uważać pana za Forsyta.
— Forsyte — potwierdził młody Jolyon — nie jest rzadkim okazem zwierzęcia. Istnieją wpośród członków