Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

powstało zadrażnienie na zupełnie osobliwem tle. Od chwili kiedy James ośmielił się wtrącić do intymnych spraw starego Jolyona — tak przynajmniej wytłumaczył on sobie to — skończyła się jego wiara w całą tę historję z Bosinney’em. Jakto?! Jego wnuczka miałaby być porzucona z winy osoby, należącej do rodziny „tego chłopaka?“ Przekonany był już teraz, że Bosinney niesłusznie został oczerniony. Musi istnieć inny jakiś powód jego niewierności.
Juna musiała poróżnić się z nim o coś; stała się tak niemożebnie drażliwa!
Pojedzie do Tyma i powie im tam, co myśli o tem wszystkiem. Niech jeszcze próbują powtarzać niedorzeczne swoje brednie! Pojedzie natychmiast, nie zwlekając; jego już będzie rzeczą, żeby nie miał potrzeby powtarzania swojej wizyty w tej sprawie!
Przed „Altaną“ Tyma stał, zagradzając przejazd, powóz Jamesa. Aha! Wyprzedzili go! Zdążyli już naplotkować w czyjem widzieli go towarzystwie. Za powozem Jamesa siwki Swithina zwracały łby ku łbom Jamesowych gniadoszów, jakgdyby gwarząc wspólnie o sprawach familijnych; to samo również czynili stangreci na swoich kozłach.
Stary Jolyon, złożywszy swój kapelusz na tym samym stoiku, na którym ongi przyjęty był kapelusz Bosinney’a za wylegującego się tu burego kota, przesunął chudą dłoń po twarzy swojej ze zwisającemi długiemi siwemi wąsami, jakgdyby chcąc gestem tym usunąć z niej wszelki ślad podniecenia, i potem dopiero udał się na górę.
Salon frontowy zapełniony był zawsze, w najlepszych chwilach bywał on pełen, nawet bez obcych gości, bowiem Tym i jego siostry, wierni rodzinnym tradycjom ich pokolenia, uważali pokój za „nieprzytulny“, o ile nie był „odpowiednio“ umeblowany. Mieścił on wskutek