Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zującym i wielkim jego palcem, drgnęły lekko gestem ostrzegawczym.
— Pan — zwrócił się do energicznie oponującego akcjonarjusza — któremu znane są tak dobrze wysiłki i poświęcenie, z jakiemi zmarły główny kierownik ratował kopalnię podczas wybuchu, miałbyś na serjo żądać ode mnie sformułowania pańskiego wniosku?
— Żądam.
Stary Jolyon sformułował wniosek.
— Czy który z panów popiera go w tej formie? — zapytał, rozglądając się ze spokojem dokoła.
W tym momencie, Soames, rzuciwszy okiem na stryja, odczuł całą potęgę tkwiącej w starym człowieku siły woli. Nikt nie poruszył się. Przewodniczący, patrząc wprost w oczy niezłomnemu, milczącemu akcjonarjuszowi, oświadczył:
— A teraz ja stawiam wniosek. — „Przyjęcia i uznania raportu i rachunków za rok 1886“. — Popieracie panowie ten wniosek? Ci, którzy są za nim, zechcą zaznaczyć to w zwykły sposób. Przeciwni mu — nie zaznaczą. Przyjęty. Następny zkolei punkt, panowie.
Soames uśmiechnął się. Stryj Jolyon ma swój specjalny sposób załatwiania spraw!
Wnet jednak powrócił myślą do Bosinney’a. Dziwne, jak ten chłopak zaprząta całą jego uwagę, nawet podczas godzin urzędowych!
Obejrzenie domu przez Irenę — nie może ono mieć przecież żadnego znaczenia, to jedyne chyba, że powinna była powiedzieć mu o niem. Coprawda, nigdy mu o niczem nie mówi. Z każdym dniem staje się bardziej milcząca i drażliwa. Pragnął z całej duszy, aby dom był już jak najprędzej ukończony i aby mogli zamieszkać w nim zdała od Londynu. Miasto źle na nią wpływa; nerwy jej nie są dość silne. A to niedorzeczne