Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Stan rzeczy, który w tem stadjum mógł wydawać się, w oczach Forsytów zwłaszcza, dziwnym — że nie użyjemy wyrazu „niemożliwy“ — nie był, jeśli uwzględnimy pewne fakty, bynajmniej tak bardzo dziwnym.
Pewne rzeczy uszły mianowicie uwagi.
Przedewszystkiem, wobec bezpiecznej przystani, jaką dawały liczne harmonijne pożycia małżeńskie, zapomniano, że miłość nie jest starannie hodowanym cieplarnianym kwiatem, ale dziką płonką, wyrosłą po burzliwej nocy, zrodzoną w słonecznej godzinie, wykwitłą z przygnanego zdała, na skrzydłach wiatru, nasionka; że jest kwiatem, czy trawką, o dzikiej zawsze barwie i zapachu!
Nadto — jako że fakty i obrazy własnego ich życia nie zgadzały się z pojęciem tego pewnika — nie uznawali naogół Forsytowie, że tam, gdzie wykwita dzika ta płonka, mężczyźni i kobiety są niby owady dokoła jasnego, podobnego do płomienia, kwiatu.
Dużo już czasu upłynęło od eskapady Jolyona juniora. — Zachodziła obawa ponownego utrwalenia się tradycji, że ludzie na ich stanowisku nie przekraczają nigdy granic dozwolonych dla zerwania tego kwiatu; że można liczyć na przejście przez nich tej choroby wieku niedojrzałego, tak samo, jak się przechodzi odrę raz tylko w życiu, poczem zostaje się wolnym od niej do końca dni swoich w bezpiecznej przystani małżeńskiego blotka, traktowanego jako lekarstwo na moralną ową odrę, równie skutecznie ją zwalczające, jak syrop z miodu i masła skuteczny jest przy odrze fizycznej.
Ze wszystkich, do których doszła dziwna ta wiadomość o Bosinney’u i pani Soamesowej, najbardziej dotkniętym był nią James. Oddawna zapomniał już, jak skakał na czterech łapkach dokoła Emilji jako chudy i blady młodzieniec z zarysem kasztanowatego wąsika w okresie starania się o nią. Oddawna zatarł się w jego