Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

milczeniem łączące je węzły wspólnoty pod rozpalającem krew niebem.
Bosinney i Juna weszli do teatru w milczeniu i zajęli swoje miejsca na górnej galerji. Przedstawienie dopiero co się rozpoczęło i przyciemniona widownia z sznurami zwróconych w jednym kierunku głów i oczu podobna była do wielkiego ogrodu, pełnego kwiatów, zwracających kielichy swoje ku słońcu.
Juna po raz pierwszy siedziała w teatrze na galerji. Od ukończenia piętnastu lat towarzyszyła stale dziadkowi, który wybierał wyłącznie miejsca w krzesłach, i to najlepsze, środkowe, w trzecim rzędzie od sceny, zamawiane zawsze osobiście przez niego w agencji Grogana i Boney’a w drodze powrotnej z City, na kilka dni przed przedstawieniem. Bilety te przynosił w kieszeni palta, gdzie umieszczone były obok papierośnicy i pary odwiecznych skórkowych rękawiczek. Przyszedłszy do domu, wręczał je Junie z zaleceniem, aby dobrze je schowała aż do właściwego wieczora. Siedzieli tak w krzesłach — wyniosłej postaci, krzepko trzymający się siwowłosy starzec i drobna, żywa, płomiennogłowa figurka —, bacznie śledząc przebieg akcji na scenie; w drodze powrotnej do domu wydawał stary Jolyon sąd o grze głównego bohatera:
— Marny aktorzyna! Szkoda, że nie mogłaś widzieć w tej roli Bobsona!
Na ten dzisiejszy wieczór czekała z zapierającą dech rozkoszą; wykradła się bez przyzwoitki, o czem nie śniło się nikomu w Stenhope Gale, gdzie przypuszczano, że jest u Soamesów. Spodziewała się należnej nagrody za to podejście, uplanowane dla zrobienia przyjemności narzeczonemu; miała nadzieję, że przyczyni się ono do rozproszenia mroźnej, ciężkiej chmury i przywrócenia dawnych słonecznych, naturalnych pomiędzy niemi stosunków z przed zimy, zamiast tych nie do zniesienia