Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na górze, siedziała w milczeniu, poddając twarz pieszczocie wietrzyka.
Woźnica omnibusu odwrócił się parokrotnie w zamiarze zaryzykowania jakiejś uwagi, rozmyślił się jednak. Ładną tworzyli parę! Wiosna rozgrzała krew i w jego żyłach także; poczuł wielką chętkę dania ujścia swoim uczuciom, mlasnął jednak tylko językiem, zaciął biczyskiem konie, a i one także, biedactwa, poczuć znać musiały węchem wiosnę, bowiem przez pół godziny szparko uderzały ich kopyta o bruk uliczny.
W całem mieście widoczne było wielkie ożywienie. Gałęzie drzew, okrytych miodem listowiem, podwijały się do góry, żądne odświeżającego wiewu nocnego powietrza. Świeżo zapalone latarnie obejmowały ulicę w posiadanie, oświetlając blade w ich łunie twarze tłumów, gdy w górze wielkie białe obłoki mknęły szybko i miękko po płonącej wciąż jeszcze purpurze nieba.
Mężczyźni w strojach wieczorowych zrzucali płaszcze, wstępując wesoło na stopnie klubów; ludzie, powracający z pracy, zwalniali kroku, a kobiety — samotne o tej porze kobiety — szły szeregami, w pojedynkę, w kierunku wschodnim, leniwym, ociągającym się, zdradzającym oczekiwanie krokiem, marząc o dobrem winie i smacznej wieczerzy, a może też, chwilami, o pocałunkach dawanych z miłości.
Niezliczone te szeregi postaci, sunących utartą drogą w mdłem świetle ulicznych latarni, doznały, każda zosobna i wszystkie razem, na swój sposób błogosławieństwa tej nocy wiosennej. Wszytkie one i każda poszczególnie, tak samo jak owi klubowicze, rozpinający swoje płaszcze wieczorne, zrzuciły z siebie coś z charakteryzujących je cech i obyczajów ich bractwa, ujawniając bardziej zawadjackiem nasadzeniem kapeluszy, większą raźnością kroku, weselszym śmiechem czy smutniejszem