Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zachód słońca w Londynie!
Obniesiono egipskie papierosy w srebrnych szkatułkach. Soames, zapalając swój papieros, zapytał:
— O której zaczyna się wasz teatr?
Nikt mu nie odpowiedział. Po papierosach podano turecką czarną kawę w małych złoconych filiżaneczkach. Irena, łagodnie uśmiechając się, rzekła:
— Gdybyż tylko...
— Gdyby co? — zainteresowała się Juna.
— Gdybyż zawsze mogła być wiosna!
Nalano koniak. Był stary, barwy blado-żółtej.
— Napij się pan trochę koniaku, panie Bosinney — rzekł Soames.
Bosinney wypił podany sobie kieliszek. Wszyscy wstali.
— Posłać po dorożkę? — zapytał Soames.
— Nie — odparło Juna. — Proszę o moje okrycie, kochana Bilson.
Przyniesiono jej okrycie.
Irena, stojąc przy oknie, szepnęła:
— Jaka prześliczna noc! Wybłyskują już na niebie pierwsze gwiazdy!
— Mam nadzieję, że będziecie się oboje dobrze bawili — rzekł Soames.
Juna już w drzwiach odpowiedziała:
— Dziękuję. Chodź, Filu!
— Idę już — odparł Bosinney.
Soames uśmiechnął się ironicznie:
— Życzę powodzenia!
Irena śledziła wzrokiem odchodzących.
— Dobranoc! — zawołał Bosinney.
— Dobranoc! — odwzajemniła się prawie szeptem.
Juna zaproponowała jazdę na dachu omnibusu, mówiąc, że chce odetchnąć powietrzem, znalazłszy się też