Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nie krępując się już obowiązkiem dochowania tajemnicy, opowiedziała całą rzecz.
Od chwili własnych swoich zaręczyn zdawała się niezbyt interesować położeniem przyjaciółki; godziny, spędzane z Ireną, poświęcała na własne zwierzenia; czasem nawet, pomimo całego serdecznego jej dla młodej kobiety współczucia, niezdolna była zatrzeć w uśmiechu swoim śladu litościwej pogardy dla istoty, która tak fałszywie pokierowała własnem życiem, która tak niesłychany, tak niedorzeczny popełniła błąd.
— Powierza mu także całą stronę dekoracyjną — pozostawia mu co do tego wolną rękę. To świetnie... Nie dokończyła, wybuchnąwszy gamą wesołego śmiechu, który radośnie wstrząsnął jej drobną figurką; podniosła rękę i strzepnęła muślinową firankę. — Wiesz, zwróciłam się nawet do stryja Jamesa... — Urwała jednak, zdjęta nagłym wstrętem na wspomnienie tego incydentu. Wobec obojętności przyjaciółki nie zatrzymała się u niej dłużej i rychło odeszła. Będąc już na ulicy, odwróciła się i ujrzała Irenę, stojącą jeszcze na progu. W odpowiedzi na pożegnalny jej gest ręką dotknęła Irena dłonią swoją czoła i, zwolna zawróciwszy, zamknęła drzwi...
Soames wszedł do bawialni i wyjrzał przez okno.
Irena siedziała nieporuszona pod japońskim parasolem i tylko koronka, okrywająca białe jej ramiona, falowała zlekka, podnosząc się i opadając w takt spokojnego jej oddechu.
Coś wszelako w milczącej tej postaci, siedzącej tutaj bez ruchu, zdradzało kryjący się pod pozornym tym spokojem żar uczuć, jakgdyby cała jej istota wstrząśnięta była do głębi, zasadniczej ulegając przemianie.
Wysunął się zpowrotem do jadalni, niezauważony.