Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wzruszył Piersona do głębi. Wstał, dotknął obandażowanego ramienia i rzekł:
— Dowidzenia. Mam nadzieję, że pan będzie wkrótce zupełnie zdrów.
Wargi młodego żołnierza zadrgały w bladym uśmiechu; starał się podnieść opuszczoną powiekę.
— Dowidzenia, sir. Dziękuję.
Pierson wrócił do hallu. Przez otwarte drzwi słońce wpadało do środka potokiem światła. Pchnięty nieopanowanym impulsem stanął w świetlnej plamie i czuł ciepło, rozgrzewające go do pasa. Błoto! Jakież brzydkie było życie! Życie i Śmierć! Jedno i drugie brzydkie! Biedni chłopcy! Biedni chłopcy!
Usłyszał za sobą głos:
— A, tu jesteś, Edwardzie! Czy chciałbyś obejrzeć drugą salę, czy wolisz, żebym ci pokazała kuchnię?
Pierson ujął ze wzruszeniem jej rękę.
— Spełniasz szlachetne zadanie, Leilo. Chciałem cię spytać, czy jest możliwe, aby Nolli uczyła się tu pielęgniarstwa? Chciałaby zaraz rozpocząć. Idzie o to, że chłopak, który jej się podoba, poszedł właśnie na front.
— Ach! — szepnęła Leila, a oczy jej stały się bardzo łagodne. — Biedne dziecko! Potrzebna nam będzie jeszcze jedna siła na przyszły tydzień. Zobaczę, czy mogłaby przyjść odrazu. Pomówię z naszą przełożoną i dam ci wieczorem znać.
Uścisnęła mocno jego dłoń.
— Drogi Edwardzie, tak się cieszę, że cię znowu widzę. Jesteś pierwszy z naszej rodziny, którego widzę po szesnastu latach. Bardzobym się cieszyła, gdybyś dziś przyszedł do mnie z Nolli na kolację — ma się rozumieć nie będzie wiele do jedzenia! Mam małe mieszkanko. Będzie też niejaki kapitan Fort, bardzo miły człowiek.
Pierson przyjął zaproszenie i myślał odchodząc: —