Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Stali tak na ulicy, szukając w swych twarzach śladów minionej młodości, aż Leila rzekła cicho:
— Mimo brody, poznałabym cię wszędzie! — Myślała jednak: — Biedny Edward! Jest doprawdy stary i wygląda, jak mnich!
A Pierson w odpowiedzi rzekł równie cicho:
— Zmieniłaś się bardzo niewiele, Leilo! Nie widzieliśmy się od czasu narodzin mojej młodszej córki. Jest trochę do ciebie podobna. — Myślał jednak: — Moja Nolli! O tyle świeższa... Biedna Leila!
Udali się dalej, rozmawiając o jego córkach, aż doszli do szpitala.
— Jeżelibyś chciał poczekać tu na mnie chwilę, mogłabym cię oprowadzić po moich salach.
Zostawiła go w pustym hallu. Czekał, trzymając w ręce kapelusz, dotykając drugą swego złotego krzyża; wróciła jednak szybko. Na jej widok Pierson uczuł w sercu falę cieplejszego uczucia. Jak wiele uroku dodawały kobietom trudy miłosierdzia! Wyglądała tak inaczej, o tyle łagodniej w białym pielęgniarskim czepku i białym fartuszku na niebieskawej sukni.
Na widok zmiany, jaka odzwierciadliła się w jego twarzy, serce Leili zabiło również ciepłej, właśnie w miejscu, gdzie kończył się biały fartuszek. Rzuciła mu ukradkiem skośne spojrzenie, podczas gdy szli na salę chorych, gdzie dawniej mieścił się bilard.
— Moi żołnierze są szalenie mili, — rzekła, — lubią, gdy się z nimi rozmawia.
Światło padało przez oszklony dach na sześć łóżek, stojących szeregiem pod zieloną, ponurą ścianą — naprzeciw sześciu łóżek, stojących pod drugą zieloną, ponurą ścianą — a z każdego łóżka zwracała się ku nim twarz — młoda twarz, pozbawiona prawie zupełnie wyrazu. Jakaś pielęgniarka na samym końcu sali obejrzała się na nich, nie przerywając pracy. Widok sali szpi-