Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

to nie odpowiadało mu, gdyż zbyt długo żył z najróżnorodniejszymi ludźmi, którzy nie byli ani Anglikami, ani urzędnikami, obecne więc środowisko działało mu na nerwy. W istocie życie, jakie teraz prowadził, nudziło go niemożliwie, wołałby sto razy powrócić do Francji. Dlatego też wyraz „Pokój“ wydawał mu się szczególnie dokuczliwy. Zaszedłszy do domu zrzucił mundur; nie wyzbył się bowiem dotąd głęboko zakorzenionej niechęci do tego sztywnego stereotypowego stroju; wyciągnął fajkę, napełnił ją i usiadł przy oknie.
Światło księżyca nie mogło ochłodzić rozgrzanego miasta, które zdawało się pogrążone w niezdrowym śnie — siedem miljonów śpiących ludzi w miljonie domostw. Słychać było niezamierające nigdy odgłosy. Ciasna uliczka wionęła stęchłemi wyziewami, choć lekki wietrzyk starał się osłodzić powietrze. — Niech djabli wezmą wojnę — pomyślał. — Ileżbym dal za to, żeby spać dziś pod golem niebem, a nie w tem przeklętem mieście! — Ci, którzy spali bez dachu nad głową, nie bacząc na prawa moralności, spędzili z pewnością tę noc przyjemniej; nie spadła na nich mianowicie ani kropla rosy, tak, jak żadna rosa nie chłodziła w sercu Jimmy Forta palącej udręki i nieustającej myśli: — Ta wojna! Przeklęta wojna! — W nieskończonych rzędach małych, szarych domów, w olbrzymich karawanserajach, w pałacach bogaczy, w willach i w domach czynszowych najbiedniejszych dzielnic; w urzędach publicznych, we fabrykach i na stacjach kolejowych, gdzie praca trwała nieprzerwanie całą noc; w długich szpitalach, gdzie chorzy leżeli rzędami; w obozach internowanych; w barakach, w przytułkach — nie było jednej głowy, któraby we śnie, czy na jawie mogła się oswobodzić od myśli: — Ta przeklęta wojna. — Wzrok Jimmy Forta zatrzymał się na wieży, górującej, jak senna zjawa nad dachami. Ach! Jedynie kościoły, pozbawione ludz-