Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dział jeszcze nawet córek, gdyż Noel nie zeszła na śniadanie, a Gracja była przy Jerzym.
W przeciągu następnych dwóch dni doszedł powoli do przekonania, że dzieli ich przecież jeszcze jakaś zapora. Nie chciał tego uznać, a mimo to w głosie córek, w ich ruchach była jakaś zmiana, — raczej brak czegoś, co dawniej było, niż obecność czegoś nowego. Miał wrażenie, jakby mu każda z nich mówiła: — Kochamy cię, ale nie dopuszczamy cię do naszych tajemnic i nie chcemy byś je znał, gdyż popsułbyś nam wszystko. Nie obawiały się go, ale odsuwały go bezwiednie od siebie, aby mu przeszkodzić w stłumieniu czy odmienieniu czegoś, co im było bardzo drogie. Kochały ojca bardzo, ale rozwój ich poszedł zupełnie innemi torami. Im bardziej wzrastało ich przywiązanie do niego, tem usilniej wystrzegały się, by to uczucie nie wpływało na ich wzajemny stosunek. Na twarzy Noel malowała się bezradność i duma, co wzruszało i gniewało go zarazem. Czemże właściwie zawinił, dlaczego stracił jej zaufanie? Z pewnością musiała uznać, jak zrozumiały i słuszny był jego sprzeciw! Zdobył się na wielki wysiłek, aby jej dać do poznania swoje współczucie. Ale odpowiedziała tylko: — Nie mogę mówić o Cyrylu, tatusiu; poprostu nie mogę! — Pierson, który sam z wielkim trudem ujawniał swoje uczucia, musiał pogodzić się z jej powściągliwością.
Inaczej miała się rzecz z Gracją. Wiedział, że czeka go nieunikniona rozprawa — walka między nim, a jej mężem. Charakterystyczne bowiem dla Piersona było, że widział przyczynę utraty jej wiary we wpływie Jerzego, a nie przypisywał tej zmiany własnym spontanicznym myślom i uczuciom córki. Bał się rozprawy, a jednak jej wyczekiwał z niecierpliwością. Rozmowa miała miejsce na trzeci dzień. Laird wstał już z łóżka i leżał na tej samej kanapie, na której niedawno Pierson mu-