Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ CZWARTY.

Gracja Laird w stroju pielęgniarki siedziała w jadalni w domu ojca przy starym placu, położonym między wschodnią a zachodnią częścią Londynu i pisała telegram. „Wielebny Edward Pierson, Kestrel, Tintern, Monmouthshire. Jerzy ciężko chory. Przyjedź, jeżeli możesz. Gracja“. Oddała telegram służącej, zdjęła płaszcz i usiadła na chwilę. Miała za sobą całonocną podróż po całym dniu pracy i przyjechała dopiero przed chwilą. Zastała męża między życiem a śmiercią. Różniła się bardzo od Noel; nie była taka wysoka, ale silniej zbudowana, włosy miała kasztanowate, oczy piwne, czoło szerokie. Poważna jej twarz miała przeduchowiony, wiecznie pytający wyraz i zdradzała wyjątkową szczerość. Skończyła właśnie dwadzieścia lat. Była zamężna od roku, ale z mężem spędziła jedynie sześć tygodni. Nie mieli narazie nawet własnego mieszkania. Odpoczęła pięć minut, poczem energicznym ruchem przesunęła ręką po twarzy, odrzuciła głowę wtył i poszła na górę do pokoju, w którym leżał mąż. Był nieprzytomny; mogła więc tylko siedzieć przy nim i patrzeć na niego. — Jeżeli umrze — myślała — znienawidzę Boga za jego okrucieństwo. Miałam Jerzego przez sześć tygodni, inni ludzie żyją razem sześćdziesiąt lat. — Nie odwracała wzroku od jego twarzy krótkiej i szerokiej z wypukłem,