Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mu święcie przysiąc na co chce, że nigdy nie zmienię się wobec Nolli, a ona zrobi to samo. O, proszę pani, niech pani będzie dobra, niech pani wstawi się za mną, ale prędko! Mamy jeszcze tylko kilka dni czasu!
— Ależ drogi chłopcze, — rzekła Thirza niepewnie,
— czy uważasz, że to uczciwe postępowanie wobec takiego dziecka, jak Noel?
— Uważam, że tak. Pani nie rozumie. Noel musiała dojrzeć. Dojrzała naprawdę — przez ten ostatni tydzień. Jest właściwie w tym samym wieku, co ja, a ja mam dwadzieścia dwa lata. A pani wie, że przyszłość musi — i będzie — należała do młodych ludzi; ludzie będą robili wszystko o wiele wcześniej. Poco udawać, że świat jest taki, jakim był niegdyś, poco ta ostrożność, poco to wszystko? Jeżeli padnę, to myślę, że mam prawo ożenić się z nią przedtem; jeżeli wrócę, to cóż szkodzi, że się pobierzemy teraz?
— — Znacie się dopiero dwadzieścia jeden dni, Cyrylu.
— O nie. Dwadzieścia jeden lat. Każdy dzień jest rokiem — kiedy... Ach! Mrs. Pierson, to przecież nie jest w pani stylu? Pani zwykle nie szuka dziury w calem?
Usłyszawszy tę sprytną uwagę, Thirza położyła dłoń na ręce, która jeszcze ciągle obejmowała jej kibić i przycisnęła ją mocniej do siebie.
— No dobrze, mój drogi — rzekła łagodnie, — zobaczymy, co się da zrobić.
Cyryl Morland pocałował ją w policzek.
— Będę panią błogosławił do końca życia, — rzekł.
— Pani wie, że nie mam nikogo na świecie, prócz moich dwu sióstr.
Oczy Thirzy zwilgotniały. Wydali jej się dwojgiem małych dzieci zbłąkanych w lesie.