Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/364

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nością. Podniosła ręce do oczu, poprostu, aby zobaczyć coś trochę mniej czarnego; było to dziecinne i niedorzeczne, ale bała się. Las zdawał się mieć tyle oczu, tyle ramion, a wszystkie wrogie; czekał najwidoczniej na to, by wymierzyć jej dalsze ciosy, wywrócić ją znowu i trzymać ją uwięzioną w ciemności, póki... Wstała, zrobiła kilka kroków i stanęła; zapomniała, skąd przyszła. Obawiając się wejść głębiej w las, obróciła się zwolna wkoło, starając się odgadnąć, jaki kierunek ma obrać. Wszystko wkoło było jedną czarną istotą z członkami pełzającemi po ziemi i rozpostartemi w powietrzu. — Każda droga, — pomyślała, — każda droga wyprowadzi mnie stąd. — Szła poomacku naprzód, trzymając ręce wzniesione, by osłonić twarz. To było głupie, ale nie mogła stłumić w sobie zrozpaczonego, beznadziejnego uczucia, jakie napada ludzi zabłąkanych w gęstwinie, czy mgle. Gdyby tylko las nie był taki ciemny, taki — żywy! Przez chwilę opanowała ją niedorzeczna, zastraszająca myśl dziecka: — Co będzie, jeśli się stąd nigdy nie wydostanę? — Potem zaśmiała się z tej myśli i stanęła znów cicho, nadsłuchując. Nie usłyszała żadnego dźwięku, któryby ją mógł wyprowadzić stąd, krom tego dalekiego, tępego łomotu, który zdawał się teraz dochodzić zewsząd. A drzewa patrzyły na nią. — Uf! — pomyślała, — nienawidzę tego lasu! — Jego wężowe konary, jego ciemność i olbrzymie kształty robiły na niej teraz wrażenie siedziby olbrzymów i wiedźm. Szła dalej poomacku, torując sobie mozolnie drogę; potknęła się znowu i upadła, uderzając głową o pień. Uderzenie oszołomiło i otrzeźwiło ją. — To idjotyczne, — pomyślała. — Zachowuję się, jak małe dziecko. Pójdę poprostu powoli naprzód, aż dojdę do brzegu lasu. Wiem przecież, że to nie jest duży las! — Jeszcze raz zbadała z determinacją wszystkie kierunki, wybrała poważnie ten, z którego dudnienie armat dawało się najwyraźniej