Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/362

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— To siostra naszej pani.
— Mówią, że ona ma dziecko.
— Co cię to obchodzi, co ona ma.
Noel usłyszała śmiech mężczyzny. Wydawał jej się najohydniejszym śmiechem, jaki kiedykolwiek słyszała. Pomyślała szybko i niedorzecznie: — Odejdę od tego wszystkiego. — Okno wznosiło się tylko o kilka stóp nad ziemią. Stanęła na gzymsie, spuściła się nadół i skoczyła. Pod oknem była grzęda kwiatów zupełnie miękka, pachnąca liśćmi geranium i ziemią. Oczyściła się i poszła na palcach przez żwir i mały trawnik przed domem aż do bramy. Dom był całkiem ciemny, całkiem cichy. Poszła dalej wdół drogą. — Pysznie! — pomyślała. — Noc w noc śpimy i nigdy właściwie nie widzimy nocy: śpimy, aż na nas zawołają i nigdy niczego nie widzimy. Jeżeli mnie zechcą złapać, będą musieli gonić. — Zaczęła biec drogą w wieczorowej sukni i pantofelkach, z gołą głową. Uszedłszy jakie trzysta kroków, zatrzymała się na brzegu lasu. Było tam cudownie ciemno; szukała poomacku drogi od pnia do pnia, napół zachwycona, napół zalękniona niezwykłością i tajemniczością tej przygody. Zatrzymała się wkońcu przy smukłym pniu, którego kora lśniła blado w mroku. Dotknęła jej policzkiem — zupełnie gładka — a więc brzoza. Zarzuciła ramiona wokół drzewa i stanęła bez ruchu. Cudnie, czarownie cicho, ciemność, przepojona świeżością i słodką wonią! Małe drzewko zadrżało nagle w jej ramionach, i usłyszała owo ciche, odległe dudnienie, do którego się teraz już tak przyzwyczaiła — armaty, wiecznie czynne, mordujące — mordujące ludzi i mordujące drzewa, małe drzewka, może takie same, jak to, które trzymała w ramionach, małe, drżące drzewka! Tam, na froncie nie będzie w tę czarną noc ani jednego nieuszkodzonego drzewa, ani jednego takiego, jak to gładkie i drżące, ani jednego pola kłosów, ani krzaka, ani źdźbła trawy