Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/349

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Hej, gdybyż za nim pognać w pęd
Polotem chybkich nóg,
I śmignąć za nim ostrzem strzały,
I cisnąć za nim dzidy pręt.
Och, gdybym mógł!

Wszystko, co mu w życiu pozostało obce, przygoda i awantura, wszystkie uczucia, które w sobie stłumił; chyży Pan, którego się zaparł; cierpkie owoce, prażące słońca, ciemne jeziora i nieziemskie światło księżyca, wszystko, co nie pochodziło od Boga — wszystko to wyczarował rytm starej pieśni i wyraz twarzy dziewczyny. Zakrył oczy ręką.
Noel pociągnęła go za rękaw.
— Piękno jest cudownie żywe, — szepnęła, — jest, jak czarujący człowiek; chciałoby się je ucałować.
Pierson czuł, że ma spieczone wargi.
— Istnieje piękno poza tem wszystkiem, — rzekł z uporem.
— Gdzie?
— Świętość, obowiązek, wiara. O, Nolli, kochanie! — Ale ręka Noel zacisnęła się wokół jego ramienia.
— Czy mam ci powiedzieć, cobym chciała uczynić? — szepnęła. — Chciałabym wziąć Boga za rękę i pokazać Mu różne rzeczy. Jestem pewna, że wielu z nich nie widzi.
Dreszcz wstrząsnął Piersonem, dziwny, nagły dreszcz, jaki przejmuje nas, gdy w znajomym głosie usłyszymy obcą nutę, gdy poczujemy nieznany, ostry zapach, lub zobaczymy coś niezwykłego.
— Drogie dziecko, cóż ty za rzeczy mówisz!
— Ależ On ich z pewnością nie widział i czas najwyższy, by je zobaczył. Zakradlibyśmy się cichutko i zajrzelibyśmy wszędzie ukradkiem i zobaczyłby raz wszystko, czego nie może widzieć w Swych kościołach. Tatusiu! Ach, tatusiu! Nie mogę tego dłużej znieść! Po-