Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/340

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pierson odwrócił się od okna, przez które mógł widzieć Noel.
— Ta myśl jest dla mnie odrażająca! — rzekł. — Czy nigdy nie będzie czystości w jej życiu?
— A czyż nigdy dla niej nie zacznie się życie? Gdyby szło wedle pańskiej woli, to napewno nie. Nie jestem gorszy od innych mężczyzn, a kocham ją więcej, niżby mógł ktokolwiek inny.
Przez długą minutę Pierson stal w milczeniu, aż w końcu rzekł:
— Niech mi pan wybaczy, jeżeli użyłem ostrych słów. Nie było to moim zamiarem. Kocham moje dziecko; nie pragnę niczego innego, jak tylko jej dobra. Ale przez całe życie wierzyłem święcie, że dla mężczyzny powinna istnieć tylko jedna kobieta w życiu — dla kobiety tylko jeden mężczyzna.
— A więc, sir, — wybuchnął Fort, — pan chciałby, żeby ona...
Pierson podniósł rękę, jakby się chciał osłonić przed ciosem; Fort, choć rozgniewany, zamilkł.
— Jesteśmy wszyscy z krwi i ciała — ciągnął chłodno dalej, — a pan zdaje się, myśli, że jest inaczej.
— Mamy także dusze, kapitanie Fort. — Głos Piersona stał się nagle tak łagodny, że gniew Forta ulotnił się.
— Mam dla pana głęboki szacunek, sir; ale miłość moja dla Noel jest silniejsza i nic na tym świecie nie powstrzyma mnie, skoro postanowiłem zaofiarować jej swe życie.
Uśmiech zadrżał na wargach Piersona.
— Jeżeli tak, to nie pozostaje mi nic innego, jak modlić się, by się panu nie powiodło.
Fort nie odparł ani słowa i wyszedł z pokoju.
Oddalał się powolnym krokiem od żółtego domu, z głową pochyloną, dotknięty, pełen gniewu, a jednak