Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/339

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Kapitanie Fort, odjeżdżam od niej bardzo daleko i pozostawiam ją bez opieki. Ufam pańskiej rycerskości, że jej pan nie zapyta, póki nie wrócę.
Fort odrzucił głowę wtył.
— Nie, nie, nie mogę przyjąć takiego stanowiska. Pańskie przyzwolenie czy odmowa nie wpłyną na zmianę stanu rzeczy. Albo może mnie kochać, albo nie. Jeżeli może, będzie ze mną szczęśliwa. Jeżeli nie, to niema o czem mówić.
Pierson podszedł powoli do niego.
— W mojem pojęciu jesteś pan tak samo związany z Leilą, jak gdyby pan był jej mężem.
— Nie może pan żądać odemnie, żebym patrzył na tę sprawę z punktu widzenia księdza.
Wargi Piersona drżały.
— Pan to nazywa poglądem księdza — według mnie to jedynie zapatrywanie człowieka honoru.
Fort poczerwieniał.
— To już musi pan pozostawić mojemu sumieniu, sir, — rzekł uparcie. — Nie mogę i nie chcę panu opowiadać, jak się wszystko zaczęło. Byłem szaleńcem, ale starałem się postępować jaknajlepiej i wiem, że Leila nie uważa mnie za związanego z nią. W przeciwnym razie nie byłaby nigdy odjeżdżała. Gdy niema uczucia — a z mojej strony nie było nigdy prawdziwego uczucia — a gdy jednocześnie istnieje to rozpaczliwie pewne uczucie dla Noel, którego nigdy nie szukałem, które starałem się stłumić, od którego uciekałem...
— Rzeczywiście?
— Tak. Ciągnąć tamtą sprawę dalej było rzeczą wstrętną. Przypuszczałem, że pan to zrozumie, sir; a mimo to nie kończyłem jej. To Leila zrobiła koniec.
— Leila, według mnie, zachowała się szlachetnie.
— Leila jest nadzwyczajna; ale z tego jeszcze nie wynika, żebym ja był szubrawcem.