Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/322

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ze swej piersi gardenję i cisnęła nią w jego wzniesioną ku górze twarz.
— Jimmy!
Fort zerwał się i spojrzał na nią zdumiony. Zrobił w swem zdziwieniu wprost komiczną minę; zaśmiała się krótkim, nerwowym śmiechem.
— Nie śniłeś o mnie, drogi Jimmy, to pewne. Po jakim to ogrodzie wędrowałeś?
— Leila! Ty! Jak... jak pysznie!
— Jak... jak pysznie! Chciałam cię zobaczyć, więc przyszłam. I zobaczyłam cię, jaki jesteś, kiedy nie jesteś przy mnie. Zapamiętam to sobie dobrze; przydało mi się — ogromnie mi się przydało.
— Nie słyszałem, jakeś weszła.
— Byłeś bardzo, bardzo daleko. Włóż moją gardenję do butonierki. Zaczekaj, wepnę ją. Czy odpocząłeś sobie gruntownie przez ten tydzień? Czy podoba ci się moja suknia? Jest nowa. Nie byłbyś jej nawet zauważył, prawda?
— Byłbym zauważył z pewnością. Jest prześliczna.
— Jimmy, zdaje mi się, że nic — nic na świecie nie Zachwieje nigdy twej rycerskości.
— Rycerskości? Nie jestem rycerski.
— Chciałabym zamknąć drzwi, czy masz co przeciw temu? — Podszedł jednak sam do drzwi, zamknął je i wrócił do niej. Leila podniosła ku niemu wzrok.
— Jimmy, jeśli kiedykolwiek kochałeś mnie choć troszkę, bądź dziś dobry dla mnie. I jeżeli coś powiem — jeśli będę zgorzkniała — nie bierz mi tego za złe; nie zwracaj na to uwagi. Przyrzeknij!
— Przyrzekam!
Zdjęła kapelusz i usiadła na szezlongu oparta o niego tak, że nie mogła widzieć jego rysów. Czuła jego rękę okalającą jej kibić i dała się unieść daleko falom złudy, coraz dalej, starając się zapomnieć, że istnie-