Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/321

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dźwięki żołnierskiej piosenki, nuconej chórem: — Vive — la, vive — la, vive — la — Vive la compagnie — O Boże! — myślała. — Spraw, żeby był w domu, spraw żeby był dobry dla mnie. To ostatni raz. — Napół chora z niepokoju, otworzyła drzwi. Był w domu — leżał na wyplatanym szezlongu pod ścianą w najdalszym kącie pokoju z ramionami skrzyżowanemi w tyle głowy i z fajką w zębach; miał zamknięte oczy, nie poruszył się, ani nie otworzył ich, zapewne w przypuszczeniu, że weszła służąca. Cicho, jak kot, Leila przeszła przez pokój i stanęła nad nim. Czekając aż się zbudzi z tego wyzywającego letargu, nasyciła się dowoli widokiem jego wąskiej kościstej twarzy, zdrowej, choć tak szczupłej. Zęby zaciśnięte na ustniku fajki nadawały jego rysom wyraz niezłomnej odporności, jak gdyby człowiek ten z głową wtył odrzuconą i skrępowanemi rękoma wyprężył się w obronie przed jakiemś stworzeniem, które przywarło doń i wspinało się po nim, by go powalić. Fajka paliła się, sącząc cienkie pasemko dymu; poruszał bezustannie chorą nogą, jakby mu dokuczała. Pozatem jednak był tak zupełnie, tak uparcie nieruchomy, jakby spal. Gęste jego włosy układały się w miękkie fale, nie było w nich ani jednej srebrnej nitki, zdrowe zęby, ściskające fajkę, lśniły bielą. Miał twarz młodą — o tyle młodszą od niej! Czemuż ją kochała, tę twarz mężczyzny, który nie mógł jej kochać? Przez chwilę wydawało się jej, że mogłaby chwycić poduszkę, która ześlizgnęła się z szezlonga i zadusić go tak, jak tu leżał, wzbraniając się, jak jej się zdawało, wrócić do przytomności. Miłość wzgardzona! Upokorzenie! Omal nie zawróciła, by wykraść się z pokoju. Wtem, przez drzwi, które zostawiła otwarte, wpadł dźwięk chóru: Vive — la, vive — la, vive — la, ve!“ i szarpnął nieznośnie jej nerwami. Zerwała