Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/309

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

o Noel, która uciekła w lakiem wzburzeniu, urażona, nie mająca gdzie się udać.
Znalazł szkatułkę z politurowanego bronzowego drzewa, w której leżały papierosy, i starał się z rozpaczliwym wysiłkiem wyrzucić ze swych myśli obraz dziewczęcia, zanim wróci do Leili. Siedziała ciągle jeszcze na łóżku z rękoma skrzyżowanemi, sztywna nieruchomością człowieka, którego każdy nerw i każdy mięsień napięty jest do ostateczności.
— Weź także, — rzekła. — Fajka pokoju.
Fort zapalił papierosa i usiadł na brzegu łóżka; myśli jego momentalnie wróciły do Noel.
— Tak — rzekła nagle. — Ciekawam, dokąd poszła. Czy to nie do niej podobne? Mogłaby zrobić coś szalonego po raz drugi. Biedny Jimmy. Szkodaby było. A więc ten mnich był tu i pił szampana. Dobry pomysł! Przynieś mi trochę, Jimmy!
Fort wyszedł znowu, a z nim razem obraz dziewczyny. Kiedy wrócił ponownie, miała na sobie ciemny jedwabny strój, w którym ukazała się tak nagle w całym blasku swej urody owego nieszczęsnego wieczoru po koncercie w Queen‘s Hall. Odebrała od niego kieliszek i, mijając go, weszła do bawialni.
— Chodź i usiądź, — rzekła. — Czy cię boli noga?
— Nie więcej, niż zwykle; — usiadł koło niej.
— Nie napijesz się? In vino veritas, mój przyjacielu.
Potrząsnął głową i rzeki pokornie:
— Podziwiam cię, Leilo.
— To się doprawdy szczęśliwie składa. Nie znam nikogo innego, ktoby podzielał twe uczucie. — Wychyliła szampana jednym haustem.
— Czy nie życzyłbyś sobie, — rzekła nagle, — żebym była raczej jedną z tych wspaniałych kobiet, które całe składają się z mózgu i dobroczynności? Omówiłabym