Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

być duszpasterzem, to powinien sobie przynajmniej z tego zdać sprawę.
— Ale ty umiesz! — krzyknęła Noel namiętnie. — Tatusiu, ty umiesz!
— Obawiam się, że brak mi czegoś, nie wiem dokładnie, czego; ale czegoś mi jednak brak.
— Nieprawda. Jesteś tylko za dobry!
Pierson potrząsnął przecząco głową.
— Nie mów tak, Nolli!
— Muszę! — zawołała Noel. — Jesteś za łagodny i za dobry. Jesteś miłosierny i szczery i wierzysz w lepszy świat; to twój cały błąd, tatusiu! Czy myślisz, że oni w to wierzą, ci ludzie, którzy chcą cię wypędzić? Ani im się nawet nie śni, cokolwiek mówią, czy myślą. Nienawidzę ich, a czasem nienawidzę kościoła; albo jest surowy i małoduszny, albo zbyt światowy. — Przerwała na widok twarzy ojca, na której odmalował się niesamowity wprost wyraz bólu i przerażenia, jakby ktoś wyciągnął na światło dzienne jego zdradę, której sobie sam jeszcze nie uświadomił.
— Mówisz rzeczy szalone, — rzekł, ale wargi jego drżały. — Nie wolno ci mówić takich rzeczy; są złe i bluźniercze.
Noel zagryzła wargi i siedziała zupełnie cicho i nieruchomo, oparta o wysoką, błękitną poduszkę. Po chwili wybuchła znowu:
— Harowałeś dla tych ludzi od lat i nie dali ci żadnej przyjemności, żadnej miłości; nie obeszłoby ich ani trochę, gdyby ci serce pękło. Nie zależy im na niczem dopóki wszystko wygląda przyzwoicie nazewnątrz. Tatusiu, jeżeli pozwolisz, by oni wyrządzili ci krzywdę, nie przebaczę ci tego nigdy!
— A jeśli ty mnie teraz krzywdzisz, Nolli?
Noel przycisnęła dłoń ojca do swego ciepłego policzka.