Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Znalazł Noel w salonie z panem Lavendie; stali przed portretem, prawie już ukończonym. Patrzył na obraz długą chwilę i odwrócił głowę.
— Bardzo podobne, prawda, tatusiu?
— Jest bezsprzecznie podobne; ale dziwnie bolesne. Nie wiem, czemu.
Ujrzał na twarzy pana Lavendie uśmiech, jaki pojawia się na obliczu malarza, kiedy krytykuje się jego obraz.
— Może koloryt panu nie odpowiada, monsieur?
— Nie, nie; to coś głębszego. Wyraz twarzy; na co ona czeka?
Obronny uśmiech zgasł na wargach malarza.
— Ja ją właśnie tak widzę, monsieur le curé.
Pierson spojrzał ponownie na obraz i nagle zakrył oczy dłonią.
— Wygląda, jak opętana — rzekł i wyszedł z pokoju.
Lavendie i Noel zostali w salonie, zapatrzeni w obraz. W końcu Lavendie rzekł:
— Myślę, że ucho jest jeszcze w zbyt jaskrawem świetle.

2.

Tegoż wieczoru Pierson przywołał Noel z powrotem, kiedy już pożegnała się, aby się udać na spoczynek.
— Nolli, chfciałbym, żebyś wiedziała: kapitan Fort jest właściwie, w głębszem tego słowa znaczeniu, żonatym człowiekiem.
Widział, że się zaczerwieniła i czuł, że i jego policzki zabarwiają się rumieńcem.
Rzekła spokojnie:
— Wiem; z Leilą.
— Czy ci Leila powiedziała?
Noel potrząsnęła przecząco głową.