Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Bardzo dobrze. Haruje dalej w szpitalu; dzielna kobieta. — Nie patrzył jednak na Noel i znowu zapadło milczenie, aż zatrzymali się przy Lord‘s Cricket Ground.
— Nie mogę żądać, by pani wlokła się ze mną dalej w tem żółwiem tempie.
— O, to nic nie szkodzi.
— Chciałem pani tylko powiedzieć, że jeżelibym się pani mógł kiedykolwiek na coś przydać, to proszę mną rozporządzać.
Uścisnął mocno jej rękę i zdjął kapelusz; Noel wolno poszła dalej.
Ta krótka rozmowa pełna niedopowiedzeń i napomknień wzmogła tylko jeszcze jej niepokój, a jednak ukoiła jakimś sposobem ból jej serca. Kapitan Fort nie pogardzał nią w każdym razie; i sam też miał jakieś strapienie. Wyczuła to z wyrazu jego twarzy i z brzmienia jego głosu, kiedy mówił o Leili. Przyśpieszyła kroku. Przyszły jej na pamięć słowa Jerzego: — Jeżeli się sama nie będziesz wstydziła, nikt nie będzie się wstydził za ciebie. — Jak to łatwo było powiedzieć! Dni dzieciństwa, szkolne czasy, skromne nawpół dziecinne wieczory taneczne, na które zwykła była uczęszczać, za dawnych dobrych czasów — minęło to bezpowrotnie! Wszystko minęło!
Czekało ją jednak dnia tego jeszcze jedno spotkanie z Opinją. Kiedy bowiem zmęczona trzygodzinnem wałęsaniem się po ulicach, skręciła wkońcu na plac, przy którym stal jej dom, spotkała starszą panią, którą zarówno jak Gracja, znała od dzieciństwa — przystojną panią, wdowę po urzędniku, ciągle jeszcze pełną sił żywotnych, która wypełniała swe dni dobroczynną pracą. Towarzyszyła jej córka, wdowa po oficerze, poległym nad Marną; obie powitały Noel potokiem serdecznych pytań:
— A więc wróciła już ze wsi i czuje się znowu do-