Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kto ją wygnał do tej okropnej Anglji — pardon mademoiselle — ale Anglja jest okropna! Ah! les Boches! Jeżeliby moja nienawiść mogła ich zniszczyć, nie zostałby z nich ani jeden. Nawet mój mąż nie szalał tak z tem swojem malowaniem, kiedyśmy byli w domu. Ale tu! — Rzuciła mu znów pełne gniewu spojrzenie, spuściła jednak zaraz oczy, jakby usłyszała naganę. Noel zauważyła, że wargi malarza poruszyły się. Chora kobieta zaczęła wić się calem ciałem.
— Twoje malarstwo, to manja. — Spojrzała z uśmiechem na Noel: — Czy napije się pani trochę herbaty, mademoiselle? Monsieur Barra, szklankę herbaty?
Żołnierz odpowiedział niewyraźnie, zachrypłym głosem:
— Nie, Madame; w okopach piliśmy dosyć herbaty. To sprawia ulgę. Ale kiedy jesteśmy na wolności — dajcie nam wina, le bon vin; le bon petit vin!
— Przynieś trochę wina, Pierre!
Noel poznała po twarzy malarza, że w domu nie było kropli wina, a może i pieniędzy na zakup; mimo to wyszedł szybko z pokoju. Noel wstała i rzekła:
— Muszę już odejść, madame.
Madame Lavendie pochyliła się ku Noel i chwyciła ją konwulsyjnie za przegub ręki.
— Niech pani poczeka chwilkę, mademoiselle. Napijemy się trochę wina, a potem Pierre zaraz panią odprowadzi. Nie może pani wracać sama do domu — jest pani za ładna. Prawda, monsieur Barra?
Żołnierz podniósł głowę:
— Coby pani powiedziała do flaszek wina wybuchających w powietrzu, wybuchających czerwonym i białym strumieniem, przez cały dzień, przez całą noc? Duże stalowe flaszki wielkości Chici: kawałki flaszek, unoszące z sobą ludzkie głowy. Bum garra-a-a! — i cały dom