Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ujrzał przed chwilą, czy zdoła ustrzec jej duszę, którą czekała teraz przeprawa poprzez zimne, wzburzone morze? Usłyszał gong, wstał i zeszedł na dół.
Nieoczekiwana wizyta belgijskiego malarza ułatwiła ojcu i córkom to pierwsze zebranie rodzinne, którego się tak obawiali. Lavendie otrzymał raz na zawsze stałe zaproszenie od Piersona, bywał więc u niego częstym gościem. Tego wieczora był jednak tak milczący, a jego wąska, gładko ogolona twarz, składająca się jakby tylko z oczu i czoła, miała tak tragiczny wyraz, że wszyscy troje wyczuli, iż gnębi go smutek większy może jeszcze od ich rodzinnego nieszczęścia.
Podczas kolacji spoglądał w milczeniu na Noel. Potem rzekł:
— Czy pozwoli mi się pani teraz malować, mademoiselle? — Twarz jego rozjaśniła się trochę, kiedy skinęła potakująco. Nie rozmawiano nigdy zbyt wiele, gdy Lavendie przychodził, gdyż każda dyskusja, nawet o sztuce, wywoływała zbyt wielką różnicę zdań. Piersona ogarniało zawsze nieokreślone rozdrażnienie, gdy natrafiał na ludzi, których ożywiał bezsprzecznie duch, ale duch dla niego niezrozumiały. Po kolacji usprawiedliwił się i odszedł do swego gabinetu. Monsieur będzie się z pewnością czuł lepiej w towarzystwie jego córek! Gracja wstała także. Przypomniała sobie słowa Nolli: — Ale on może raczej o tem wiedzieć, niż ktokolwiek inny. — Była to więc dla Nolli najlepsza sposobność do przełamania pierwszych lodów.

2.

— Nie widziałem pani bardzo dawno, mademoiselle, — rzekł malarz, skoro zostali sami.
Noel siedziała w salonie przed pustym kominkiem z wyciągniętemi ramionami, jakby się grzała przy ogniu, którego nie było.