Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Och, Nolli! Skąd wiesz?
— Widziałam ją raz; jestem tego pewna; czułam zapach narkotyku; a przytem ma błędny wzrok i szklane oczy. Jeżeli Lavendie chce, może mnie teraz malować. Przedtem nie chciałam mu pozować. Czy on wie?
— Naturalnie, że nie.
— A jednak musi coś wiedzieć; Lavendie ma zdaje się zdolność jasnowidzenia. Ale on może raczej o tem wiedzieć, niż ktokolwiek inny. Czy portret tatusia jest dobry?
— Wspaniały, choć jakoś dziwnie bolesny.
— Zejdźmy na dół; chciałabym zobaczyć.
Portret wisiał w salonie. Zdecydowanie nowoczesny styl malowidła odbijał ostrym kontrastem od staromodnego pokoju dziwnie sztywnego i bez życia. Czarna postać, dotykająca długiemi, blademi palcami jeszcze bledszych klawiszy, była wprost zatrważająco żywa. Twarz zwrócona en trois quarts do patrzącego, wzniesiona była w górę, jakby w natchnieniu, a rozmarzone i nic nie widzące oczy spoczywały na portrecie dziewczyny zawieszonym w głębi nad fortepianem.
— To sprawia twarz tej dziewczyny — rzekła Gracja, kiedy tak stały czas jakiś, przyglądając się obrazowi.
— Nie — rzekła Noel, — to wyraz jego oczu.
— Ale czemu wyszukał właśnie taką okropną, ordynarną dziewczynę? I jaka ona przytem pełna życia! Zdaje się, że za chwilę zawoła: Vivat!
— Biedny tatuś! Rzeczywiście. To jest właściwie ogromnie smutne.
— To obraza — rzekła Gracja z uporem.
— Nie. Ale to boli. Tatuś — jest zawsze — zawsze trochę nieobecny.
Gracja ujęła rękę siostry i uścisnęła ją mocno.
— Czy chcesz, żebym została z wami przy kolacji,