Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zdawał się Piersonowi pokusą do zaprzeczenia istnienia Boga oraz wszelkiej ludzkiej cnoty.
Potem zbudziło się w nim poczucie piękna; stanął tak, żeby widzieć w srebro ujęte boki potwora, żebra, olbrzymie muskuły i ogon, którego koniec wił się na biodrze, jak łeb węża. Pełen niesamowitego życia i okrutnego piękna był ten twór ludzkiej ręki. Wyrażał coś z duszy ludzkiej, coś bezlitosnego i dalekiego od miłości, lub może tylko zaczajone okrucieństwo ludzkiego losu. Pierson wzdrygnął się i zaczął iść dalej wzdłuż bulwaru, prawie że pustego z powodu przejmującego zimna. Doszedł do miejsca, skąd mógł widzieć wejście do kolejki podziemnej — małe ludzkie postacie poruszały się w świetle pomarańczowych i czerwonych światełek. Oczy jego zatrzymały się na tym pełnym ciepła i życia obrazie. A może wszystko było tylko snem? Może ta kobieta i jej córka wcale nie przyszły? Może. Noel była tylko nierealną zjawą, a jej słowa wybrykiem jego rozigranych nerwów? Ale w tejże chwili ujrzał znów wyraziście jej twarzyczkę na tle ciemnego materjału kotary, ruch ręki, kiedy dotknęła bluzki, usłyszał swój własny, przerażony okrzyk: — Nolli! — To nie była iluzja, nie było złudzenie! Gmach, wznoszony przez całe życie, leżał w gruzach. Przed oczyma stanęło mu nagle dziwne niesamowite zbiorowisko twarzy ludzkich; twarze, które uważał za przyjazne, oblicza dobrych mężczyzn i kobiet znanych mu dawniej, lecz w tej chwili zupełnie nieznajomych, — wszystkie zbiegały się teraz koło Noel i wskazywały na nią palcami. Cofnął się przed tą wizją, nie mógł jej znieść, nie mógł pojąć swej klęski. Myśl jego uleciała z ulgą, choć z bolesnem poczuciem nierzeczywistości do wszystkich tych wakacyj letnich, spędzonych z obydwiema córkami w Szkocji, Irlandji, Kornwalji czy Walji, wśród jezior i gór. Te zachody słońca, te liście, mieniące się złotem, ptaki,