Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wrażenie, że nikt nie może mieć powodzenia jako kapłan, o ile nie jest człowiekiem światowym. Nie widziałem jeszcze żadnego z wyrazem twarzy monsieur Piersona, trochę męczeńskim, a trochę nieprzytomnym. Ten człowiek jest doprawdy nawpół artystą, szczerze kocha muzykę. Maluję go przy fortepianie; kiedy gra, twarz jego ożywia się, ale nawet wtedy jest zupełnie oderwana od życia. Na mnie, monsieur, pan Pierson robi wrażenie pięknego kościoła, który wie, że jest opuszczony. Jest w nim coś patetycznego. Je suis socialiste, ale miałem zawsze estetyczne uwielbienie dla tego starego kościoła, który utrzymał przy sobie swe dzieci jedynie mocą afektu. Czasy się zmieniły; dziś już nie może ich tą siłą utrzymać; stoi w cieniu, z wieżą, wznoszącą się ku niebu, które już nie istnieje; melodja jego dzwonów jest ciągle jeszcze piękna, lecz nie harmonizuje z rytmem ulicy. Chcialbym coś z tego, co powiedziałem, schwycić na płótno, ale sapristi! to trudna sprawa!
Fort chrząknął potakująco. O ile mógł zrozumieć słowa malarza, zadanie wydawało mu się w istocie ciężkie.
— Ażeby to namalować — ciągnął malarz dalej — trzebaby stworzyć odpowiednie tło — trzebaby uchwycić prądy modnego życia i modne typy, które przechodzą koło niego, nie dotykając go w zupełności. Współczesne życie nie uznaje złud ani marzeń. Spójrz pan na ulicę. La, la!
Ciemną ulicą przepływały setki postaci w mundurach i setki dziewcząt. W głosach wszystkich przechodzących brziniała ostra, nawpół żartobliwa wulgarność. Taksówki i autobusy pchały się naprzód, nie bacząc na tłum:, gazeciarze zachęcali do kupowania pism nieprzerwanem wywoływaniem. Malarz wykonał znowu gest rozpaczy:
— Jakże mam oddać w moim obrazie to współczesne życie, które otacza go zewsząd, jak otacza ten kościół