Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak, obawiam się, że jest w niej po uszy zakochany.
Usłyszawszy okrzyk niezadowolenia, jaki mu się mimowoli wyrwał, ujęła go pod rękę swem miękkiem okrągłem ramieniem:
— Biedaczek, pójdzie niedługo na front.
— Czy mówiła co z tobą?
— On mówił ze mną. Nolli ani słowa.
— Dziwne dziecko z tej Nolli, Thirzo.
— Nolli jest słodka, ale czasem trochę szalona.
Pierson westchnął. Pod drzewem, gdzie przygotowano wszystko do herbaty, „trochę szalona“ osoba siedziała na huśtawce. — Jaka ona śliczna! — pomyślał i westchnął ponownie. Usłyszał głos brata wysoki i chrypliwy, jakby nadpsuty przez klimat Ceylonu:
— Niepoprawny marzyciel z ciebie, Ted! Zjedliśmy ci już wszystkie maliny. Daj mu trochę marmolady, Ewo; musi umierać z głodu! Fu! Co za skwar! Chodź moja droga, nalej mu herbaty! Hallo Cyryl! Dobra była kąpiel? Na Boga, chciałbym sam mieć mokrą głowę! Siadajże, tam, obok Nolli; ona się będzie huśtała i odganiała od ciebie muchy!
— Wujaszku, daj mi papierosa!
— Co? Twój ojciec nie...
— To tylko, żeby odegnać muchy. Pozwolisz, tatusiu, prawda?
— Jeżeli to konieczne, moja droga.
Noel pokazała zęby w uśmiechu. Oczy jej błyszczały wilgotnym blaskiem z poza długich rzęs.
— Nie jest konieczne, ale zato bardzo przyjemne.
— Aha — rzekł Bob Pierson. — Toś ty taka, Nolli?
Noel potrząsnęła przecząco głową. W tej chwili wydawała się ojcu dziwnie dorosła, dziwnie zrównoważona, kiedy się tak huśtała nad głową młodego chłopca,