Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pomyślał. Światła odskoczyły od siebie; nagle usłyszeli zdaleka zgiełk niezrozumiałych odgłosów.
— Co się dzieje? Krzyczą hurra! Och, tatusiu, popatrz!!!
Na wschodniej stronie nieba zawisł blado-szkarłatny kształt, wydłużający się w oczach patrzących.
— Trafiony! Pali się! Hurra!
Na tle czarnego sklepienia niebios ognistopomarańczowy kształt zaczął opadać nadół; radosne okrzyki przerodziły się w dzikie wrzaski. Pierson objął córkę mocniej ramieniem.
— Bogu dzięki! — szepnął.
Lśniąca elipsa zdawała się pękać i rozszerzać, aż utonęła w morzu dachów; nagle całe niebo, zapłonęło blaskiem, jakby ktoś chlusnął w nie światłem z olbrzymiego dzbana. Serce Piersona skurczyło się; gwałtownym ruchem zakrył oczy ręką.
— Biedni ludzie tam w środku! — rzekł. — Jakie to straszne!
Noel odparła twardym, bezlitosnym głosem:
— Nikt ich tu nie wołał. To mordercy!
Tak, byli mordercami — ale co za okropność!
Stał, drżąc na calem ciele, z twarzą ukrytą w dłoniach, póki radosne okrzyki nie przebrzmiały w ciszy.
— Módlmy się, Nolli! — szepnął. — O Boże, któryś w swem miłosierdziu zbawił nas od niebezpieczeństwa, bądź miłościw dla dusz naszych wrogów, których Twój gniew zniszczył w naszych oczach, naucz nas litości dla nich — którzy, jak i my, są ludźmi.
Jednak nawet w czasie swej modlitwy widział przed sobą twarz Noel płomienno-białą w ciemności, a kiedy światłość zgasła na niebie, uczucie triumfu przejęło go jeszcze raz radosnem drżeniem.
Potem zeszli nadół, aby opowiedzieć dziewczętom, co się stało. Przez jakiś czas siedzieli jeszcze razem,