Strona:Joanna Grey.djvu/048

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
JOANNA.

Spi — o! cicho, nie pozbawiaj go spoczynku... (odchodzi w głąb sceny i mówi półgłosem z Alastorem.) A — jak tu straszno! czarno! ileż westchnień odbiło się o te ściany... (siada w głębi więzienia.)

ALASTOR.

Miejsce to straszne — uchodź z niego pani — w tym ciemnym przybocznym pokoju padła głowa Anny Boleyn, Katarzyny Howard, i szlachetny Percy tu dni swoje zakończył... od tamtej strony muru, padło ich bez liku; gdyby te głowy spadały razem, byłaby ich krwawa kaskada...

JOANNA.

Jakaś trwoga dreszczem śmiertelnym przechodzi mnie w tym kącie — jakby przeczucie jakieś ztąd mnie żelazną ręką odpycha... jak tu zimno!...

ALASTOR.

To miejsce, gdzie kona zabłąkany promień słońca, a kto próg ten przekroczył, zwykle ztąd nie powraca — —

JOANNA (spokojniej.)

Mój chłopcze, nie mówiliśmy dotąd o tobie, nie podziękowałam ci za grę twoją — odkąd Holbein przywiódł cię do mnie, nie wróciłeś... kto ciebie uczył grać?

ALASTOR (po chwili.)

Pan Bóg!

JOANNA.

Kto ty jesteś?

ALASTOR.

Kto jestem?... Nieszczęśliwy... (zakrywa twarz rękoma.)

JOANNA.

Nieszczęśliwy?... mój bracie! to nazywaj mnie siostrą — a mniej ciężko ci będzie. —

ALASTOR.

O siostro!!! pierwszy raz w życiu! — ja dotąd nikogo nie miałem — nikt mi nie podał ludzkiej ręki (zachodzi się od płaczu.) Nie dziw się anielska Pani — tchnienie twoje jak wiosna zdrój zamarznięty, poruszyło serce moje...

JOANNA.

Co to jest — powiedz mi kto ty jesteś? co tu robisz?...