Strona:Joanna Grey.djvu/022

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
HOLBEIN (wypija.)

Do tego napoju nie trzeba namawiać! o jak mi rozegrzał stare kości! Moje dzieciątko milutkie! teraz sobie odpocznij — ale nie odchodź! nie odchodź!... bo król mi kazał, bym ten portret na jutro odniósł.

JOANNA.

O mój kuzyn Edward! to anioł a nie król — on sam jeden mógłby wszystkie dawne ułomności nagrodzić! tak zawsze pamięta o mnie — prawda! jam jego lat dziecinnych towarzyszka — nazywaliśmy się dziećmi mężem i żoną!...

HOLBEIN.

Ha — kto wie — może kiedyś!...

JOANNA.

Precz z koroną! kocham go jak brata, jak męża bym nie mogła — mnie liście dębowe do twarzy! mnie muz — natury wdzięki — to moja duma — mój świat! z niego się nigdy nie wychylę! wy mi świadczcie!

HOLBEIN.

Zawsze mówię moje! dziesiąta muza dziecinną! ale się nie zarzekaj — wielkie losy mogą czekać na ciebie!

JOANNA.

Powiedz mi raczej, kiedy mi oddasz obiecany portret Erazma z Roterdamu, który już od pół roku obiecujesz?

HOLBEIN.

Za tydzień z pewnością! racz że zważyć Milady, ile mam robót! Jestem jak muł Wolseja, przeładowany jego grzechami! jak wielbłąd stękam! na jutro mam oddać ten portret królowi, potem ukończyć portret hrabiego Warwick.

JOANNA.

Strach mi na samo imie mego stryja — ten brązowy, szyderczy człowiek... (do Holbeina) powiedz mi? wszak malowałeś portrety synów jego? który z nich milszy? (nieśmiało) tyle o nich słyszałam?...

HOLBEIN.

Nazwałem ich Kainem i Ablem — starszy Robert, to istny ojciec, rudy, barczysty, pełen swej woli!

JOANNA (z źle ukrytą ciekawością.)

A młodszy? Guilford?