nadół po wantach, choć są na pokładzie „Lwowa“ szaleńcy, którzy, uprzykrzywszy sobie tę dłuższą drogę, ześlizgują się błyskawicznie na pokład po padunie, ryzykując każdej chwili podzielić swój czerep na ułamki, w których mianowniku jest nieskończoność. Stawiamy jeszcze sztaksle i oto „Lwów“ pod pełnemi żaglami, zlekka pochyliwszy się na bok, pruje fale oceanu.
Robota skończona. Trium rozgrzmiewa znów uderzeniami młotów, pompa wybija swój takt, a w magazynie wszczyna się lament i rozlegają się gromkie okrzyki rozpaczy cerbera prowiantów.
Cztery godziny wachty mijają, jak chwila, dzwon wybija dwunastą, przychodzi zmiana, i wnet międzypokład szczęka talerzami, dzwoni kubkami, nożami i rozgłośnie mlaska. Druga i pierwsza wachta „spożywają“ obiad.
Po obiedzie zajęcia praktyczne, „niepraktycznemi“ powszechnie zwane.
Zajęciem praktycznem rodowitego ucznia Szkoły Morskiej jest spanie, oraz baczenie na obecność kucharza w kuchni, która, gdy się zmienia pod jego nieobecność, powoduje znikanie klopsów z patelni, chleba ze stołu, puszek z mlekiem i t. d. i t. d.
Do oficjalnych, urzędowych zajęć praktycznych zalicza się łażenie po pokładzie z zadartą do góry
Strona:Jerzy Szarecki - Na pokładzie Lwowa.djvu/37
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.